Almanach Prowincjonalny Przemyślnik

Co zrobiliśmy z naszą radością?

Wisła. Wielkanoc. Kaplica Domu Sióstr Elżbietanek na Parteczniku. Pada pierwsze zdanie kazania: Co zrobiliśmy z naszą radością i już wiem, że kazanie będzie niezwykłe. Oliwier zasypia, mimo że stoimy pod samym głośnikiem, a donośny głos księdza wibruje nam w uszach. W pełni możemy skupić się na wypowiadanych przez księdza słowach, co nie zawsze jest możliwe z krążącym bąblem wokół nas. Ksiądz zaczyna od tego, że każda reklama i każdy sprzedawca zaczyna wszystko od uśmiechu, bez uśmiechu nie da się przyciągnąć do siebie ludzi. Po chwili pyta, jaką my robimy reklamę naszej wierze, kościołowi? Jaki wysyłamy sygnał niewierzącym i wątpiącym? Czy chcieliby do nas przyjść? Czy chcieliby odwiedzić naszą Mszę? Niestety wystarczy spojrzeć na nasze twarze w kościele, by zobaczyć, że przede wszystkim staramy się być poważni. Tymczasem spotkanie ze zmartwychwstałym Chrystusem wyzwalało w ludziach, którzy go spotkali spontaniczną radość. Nigdy tak na to nie patrzyłam słuchając Mszy i patrząc na ludzi wokół, ale ksiądz zwrócił nam uwagę na naszą powagę, surową minę, przekonanie, że nie wolno nam się uśmiechnąć, że strofujemy siebie i dzieci w kościele i narzucamy sobie wyraz twarzy, którego tak naprawdę nikt od nas nie wymaga, przede wszystkim nie wymaga tego Pismo Święte. Bardzo często pojawiają się w nim za to słowa: weselić się, radować. Ksiądz trafnie mówi, że kierujemy się stereotypem, że poważny to mądry, a śmiejący się to trochę taki głupkowaty wesołek. Mówi się przecież: śmieje się jak głupi do sera. Często uważamy, że właśnie poważni, smutni i umartwiający się jesteśmy bardziej religijni, podczas gdy tak naprawdę jest to odmiana pychy, którą trudno zauważyć. Człowiek może mieć wrażenie, że jest niezwykle pokorny i religijny, bo przecież czuje się udręczony i najgorszy ze wszystkich, ale to tylko pozór. Smutna, zgorzkniała pokora jest zawsze maską pychy. Dowiedziałam się też, że w średniowieczu istniało osiem grzechów głównych, a ósmym z nich był grzech zgorzknienia, skwaszenia. Dobrze sobie uświadomić, że taka postawa nie jest wcale dowodem religijności i było to jasne już w „ciemnym” średniowieczu. Ksiądz namawia nas, abyśmy wychodząc spojrzeli przyjaźnie na innych, uśmiechnęli się, zareagowali spontanicznie, a przede wszystkim cieszyli się prawdziwie ze Zmartwychwstania. Oczywiście nie chodzi o wymuszanie wystudiowanego, zawodowego, przyklejonego uśmiechu, ale przeciwstawianie mu prawdziwie szczerego, ciepłego uśmiechu. Są różne rodzaje uśmiechów: przez łzy, uśmiech złośliwy, drwiący, nieśmiały, ale możecie spróbować uśmiechnąć się do obcych ludzi wokół. Praktycznie nie zdarza się, żeby osoba ta nie odpowiedziała uśmiechem. To taki fajny test, otwierający nas na innych. Zgadzam się, że czasami nie ma się z czego śmiać, ale powaga, która nie wypływa z jej narzucania sobie jest tak samo potrzebna jak śmiech i istnieje na świecie jak jang i jing uzupełniające się nawzajem.

Pomijając, że kazanie było fantastyczne, to jego sens i przesłanie można przenieść na grunt nie tylko religijny. I chciałoby się zapytać nie tylko co zrobiliśmy z naszą radością, ale nawet szerzej co zrobiliśmy z naszą wolnością? Teraz kiedy mamy wszystko i możemy tak wiele, właściwie nie robimy nic innego tylko narzekamy. To cecha narodowa Polaków. Narzekać i krytykować. Właściwie większość rzeczy negujemy, tak, jakby nie można skupić się na tym, co fajne, co udane. Na wakacjach uczepimy się krzywo położnych kafelek, zrobimy w przybliżeniu zdjęcie odstającej wykładziny w pokoju, a przede wszystkim będziemy narzekać, że na śniadanie było to samo. To wszystko wrzucamy w Internet i zatruwamy innym życie. Nie wiem, jakim czasem dysponują rano Ci krytykanci i jakie to urozmaicone i wykwintne śniadania jadają, ale ja albo nie mam czasu go zjeść, albo jest to absolutnie zwykła i powtarzalna, podobna do wszystkich innych szybka kanapka lub musli z jogurtem. Dlatego na wakacjach omlety, płatki śniadaniowe, jajecznice, naleśniki, słodkie bułeczki i rogaliki na śniadanie przyprawiają mnie o zawrót głowy. A przecież udane wakacje to bycie z bliskimi, rozmawianie o tym, o czym na co dzień nie ma czasu, albo milczenie razem, wspólne czytanie książek, przytulanie się, kąpanie w morzu, jeziorze, bieganie po trawie, wspólne podziwianie świata, który jest piękny i powinien nas zachwycać. Czy naprawdę nie można skupić się na zapachu wiatru, wodzie, słońcu, przyrodzie, widokach, nowych miejscach, czy to nie jest ważniejsze? Dlaczego na wszystko narzekamy, dlaczego nie potrafimy się już prawie niczym cieszyć, choć wtedy kiedy prawie nic nie było- jednak było: dużo weselej, ciekawiej, radośniej?

Przenosząc to na nasze raciborskie podwórko, wiem, że trzeba piętnować wiele rzeczy i niedociągnięć, trzeba wymagać, wskazywać błędy, ale nic innego nie słyszę od raciborzan tylko narzekanie. Jasne, że wielu rzeczy brakuje, ale przecież sporo się też tu dzieje. Zaraz później się okazuje, że osoba, która krytykuje od bardzo długiego czasu nigdzie nie była, nie znalazła dla siebie żadnego koncertu, wydarzenia, imprezy, wystawy, czegokolwiek. Bo nie szukała. Wiem, że brakuje bardzo wielu inicjatyw, ale myślę też, że to narzekanie zawsze będzie budziło i wysyłało negatywne emocje. Jest to zawsze osłabiająca, negatywna myśl wysyłana w świat, a może tak klasyczna budowa dobrej krytyki: jedno zdanie dobre, a w kolejnym to, co chciałbyś zmienić? Czy będziemy się wiecznie dołować i tylko gloryfikować innych w myśl zasady wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Pamiętacie: nie było żadnej galerii handlowej, narzekaliśmy, że nie ma galerii, teraz kiedy jest kilka, narzekamy, że mają powstać kolejne, bo kto będzie w nich kupował. Wydaje mi się, że raciborzanie kupujący w Focusie, Plazie, Silesii i innych, w tym ja sama. Rzeczą na którą najbardziej czekam są bulwary nad Odrą, które kocham i które razem z wałami są moim ulubionym miejscem w Raciborzu oraz basen. Mam nadzieję, że się doczekam, choć zdaję sobie sprawę, że jest to ogromna inwestycja, ale w tym wszystkim, mimo, że można by narzekać, dlaczego tak długo to trwa, cieszę się, że jest do nich bliżej niż dalej.

Kazanie zakończyło się okrzykiem: „Radujcie się” i to radujcie się brzmiało już wtedy zupełnie niesztampowo, zupełnie inaczej. Nie mam wątpliwości, że nieprzypadkowo znalazłam się w tamtym miejscu i czasie. Miałam usłyszeć właśnie te słowa. Mam kilka takich kazań, które będę pamiętała do końca życia, te będzie jedno z nich. Po mszy podeszłam do tego księdza i podziękowałam za jego słowa, a on powiedział do mnie z uśmiechem: „Prawda, że znakomite?” i tym co powiedział w pełni potwierdził to, czego sam nas uczył. Radość, zadowolenie-również z siebie. Doceniając siebie, będziemy potrafili docenić innych. To tylko potwierdza zasadę, że myśl wyprzedza słowo, czyny. Jaka myśl, taka rzeczywistość. Uważajmy więc na swoje myśli, bo myśląc podświadomie wysyłamy taki komunikat w świat. Myśląc sprawiamy, że to się w końcu staje, bo wchodzi do naszej podświadomości, wszystko więc co negatywne będzie się zdarzać. Zmieniając myśli możemy zmienić rzeczywistość. Do zobaczenia więc nie tylko nad Odrą, z uśmiechem oczywiście!

Tekst pochodzi z Almanachu Prowincjonalnego z 2010 roku

No Comments Found

Leave a Reply