Przemyślnik

Wdzięczność

Jest tak, że w tym samym momencie, kiedy w moim domu ja piekę ciasta do późnej nocy, kiedy w czasie Wigilii się szeroko uśmiecham, wzruszam przy czytaniu Ewangelii, dzielę się z nadzieją opłatkiem, przytulam moich bliskich- inni w tym samym momencie mają puste miejsca przy stole, nie tylko dla zgubionych wędrowców… Są ludzie, których Święta dodatkowo bolą, bo stracili kogoś bliskiego. Najchętniej zasnęliby i obudzili się 2 stycznia. I nie każdy z nas sobie to uświadamia. W pięknie facebookowych i instagramowych relacji i zdjęć, wyjazdów zagranicznych na święta i Sylwestra kompletnie nie dostrzegamy tych, którzy w tym czasie szczególnie cierpią. Dlatego nie pomyliłam się mówiąc w tym roku, kiedy byłam pytana, czy w natłoku obowiązków nadal piekę ciasteczka na święta- tak piekę, a właściwie pieczemy- najpierw na szkolny jarmark, a później na święta, ani trochę mniej. I wiecie co? To jest taki nasz rodzinny, wspólny z moim mężem i dziećmi (a wcześniej z moją mamusią) rytuał, taka nasza rodzinna tradycja… Dlatego na to pytanie odpowiadałam, że rok, w którym nie będę piekła ciasteczek będzie oznaczał, że coś bardzo złego zdarzyło się w moim życiu… Dlatego mam nadzieję, że jak najdłużej będziemy piekli ciasteczka, bo wtedy będę miała świadomość, że mam dla kogo. Pan Marek właśnie w noc po takim pieczeniu wiadomością na Facebooku uświadomił mi, że słucha po odejściu córki, która była moją fanką, a przy której łóżku trwali bardzo długo- „Kolędy dla nieobecnych” Zbigniewa Preisnera w wykonaniu Beaty Rybotyckiej. Z podpowiedzią, bym ja też zaśpiewała kiedyś tę kolędę. Bolało, bardzo, kładłam się spać późno płacząc. Słuchając tej kolędy. Mimo niewyobrażalnego bólu każdy musi wrócić do swojego życia, dało mi to jednak bardzo do myślenia, nic nie dzieje się przypadkiem.

            Pierwszy raz podczas wspólnej dużej Wigilii postanowiłam zorganizować rodzinny występ, ponieważ wszystkie nasze dzieciaki na czymś grają- Lenka, córka siostry mojego męża i mojego brata ciotecznego uczy się w klasie fortepianu w szkole muzycznej, mój starszy syn Oliwier gra na flecie z zamiłowania, jest samoukiem, a młodszy syn Wiktor uczy się w ognisku muzycznym na gitarze. Wspólnie wykonaliśmy „Lulajże Jezuniu”, a później każdy zaprezentował swoje kolędy i utwory. Ależ to było przeżycie! Mieliśmy nagłośnienie, scenę i próbę generalną. Na „Kolędę dla nieobecnych” przyjdzie jeszcze czas.

            W Wigilię najważniejsze jest dla mnie łamanie się opłatkiem i cicha, święta noc, kiedy już ucichnie gwar kolacji. Wtedy odbywa się najważniejsze w całym roku rozmowy i przemyślenia. Tej nocy jest niepowtarzalna magia.

            Jak dobrze że mamy bliskich i mamy przyjaciół, którzy nas ustawiają do pionu, przestrzegają, radzą, naprowadzają na właściwy tor. Nigdy nie wyszło nic dobrego z upierania się, kłócenia i walki. NIGDY, NIC. Nigdy złość nie zrodzi dobra. Stara maksyma mojej świętej pamięci babci Jadzi jest zawsze prawdziwa, że czasem chcemy powyrzucać słowa jak karabin maszynowy, wygarnąć innym, a prawda jest taka, że słowa tną jak nóż i nie da się ich cofnąć. Dużą sztuką jest wstrzymanie, powstrzymanie pewnych swoich racji, właśnie po to, by świadomie lub nieświadomie kogoś nie zranić. Wciąż się tego uczę. Dlatego nie uważam, że każdy zawsze, kiedy tylko ma na to ochotę może powiedzieć, co mu się podoba. To jest właśnie sztuka dyplomacji i mądrość, żeby wiedzieć kiedy, co i w jaki sposób powiedzieć, w sytuacjach zawodowych i rodzinnych.

            Dlatego nie będę się rozpisywać o tym, że każdy zawód ma różnych przedstawicieli- wspaniałych lekarzy z prawdziwego zdarzenia, uważnych, empatycznych, bezpośrednich, zaangażowanych, do bólu normalnych i skromnych, z ogromnym poczuciem humoru, którzy każdego dnia ratują ludziom życie, jak doktor Karol. I o tym, że ten zawód ma też zblazowanych przedstawicieli, pełnych znieczulicy, braku empatii, wyśmiewających pacjentów. Czy jednak kiedykolwiek na podstawie drugich doświadczeń powiedziałabym ogólnie opinię o całej grupie zawodowej? Wrzuciła wszystkich do jednego wora? Nigdy. Moje ostatnie intensywne doświadczenia z lekarzami są bardzo pozytywne. Spotkane ostatnio młode pokolenie prezentuje wspaniałe, ludzkie podejście i wysoką kulturę osobistą. Bo poza wiedzą rozpatruję to w kategoriach właśnie kultury osobistej. Dlatego niektóre (nieliczne) zachowania są szokiem, bo pokazują brak szacunku dla pacjentów, dla ludzi. Ostatecznie jednak świadczy to o tym człowieku.

            Mija wymagający i trudny dla mnie rok pod względem zawodowym. Z najtrudniejszymi wyzwaniami służbowymi i ogromną dawką stresu i przepłakanych z niemocy popołudni i wieczorów. Moja rodzina i moi współpracownicy wiedzą, jaki to był ciężki i niepewny rok. Ale nauczył mnie też bardzo wiele, między innymi tego, że sztuką jest pokazać słabość i paradoksalnie odkrywając swoją twarz, a nawet łzy pokazuje się swoje prawdziwe ja, swoją siłę, prawdę. Nie wstydzę się tego, żadnego dnia, kiedy zdarzyło mi się nie mieć na twarzy makijażu. Był to też rok najtrudniejszy pod względem organizacyjnym i rodzinnym, ponieważ miałam wiele wyjazdów służbowych i poświęciłam wiele czasu i energii na szkolenia i edukację. To przyniosło mi też oczywiście wiele nowych wartościowych znajomości i poszerzyło horyzonty, ale nie było łatwe. I znowu Ci najbliżsi trwali przy mnie, wierzyli we mnie, wspierali mnie, pomagali mi. Bez nich, bez rodziny niczego bym nie osiągnęła, nigdzie bym nie była, a przede wszystkim nie miałabym tej bezpiecznej przystani i przestrzeni, żeby się rozwijać. Coś w tym jest, że kiedy mamy oparcie i zrozumienie czujemy energię i siłę do zmieniania świata, rozwoju, czegoś więcej niż tylko codzienność.

            Generalnie jako ludzie mamy tendencję do tego, że bardzo szybko przyzwyczajamy się do tego, co stałe, co nas otacza. Dlatego takim wyzwaniem jest docenianie tego, co mamy. Dlatego takim wyzwaniem jest dbanie o relacje, o Miłość, o związek, o małżeństwo. Jeśli koniec starego roku jest okazją do podsumowań to moim podsumowaniem jest wdzięczność. Wdzięczność za wszystko co mam i czym Bóg i Życie mnie obdarza. Jest to niewiarygodnie dużo. Nie potrzebuję niczego więcej, jestem w najlepszym momencie mojego życia. Odczuwam ogromną wdzięczność dla mojego Męża i Dzieci za ich bezwarunkową Miłość, trwanie przy mnie, czekanie na mnie i ten niełatwy rok, który przeszliśmy wspólnie, dla Moich Rodziców- za ich wsparcie i pomoc, dla Boga i Montichiarii za cuda, które mam nadzieję potrwają jeszcze dłużej, dla Przyjaciół i Bliskich- za rady, obiektywną ocenę i życzliwość, dla Współpracowników za ich niezłomną wiarę i wsparcie, nawet kiedy się poddawałam, za kopa w d…kiedy było to potrzebne, dla Fundacji Court Watch Polska za wyróżnienie w plebiscycie „Obywatelski Sędzia Roku 2019”, które bardzo wiele zmieniło i stworzyło dobrego, za każdą pozytywną osobę, która mnie napędzała, wzbogacała, umacniała, a takich poznałam wiele w tym roku i za to też jestem bardzo wdzięczna. Los i życie oczywiście pokaże, co nas czeka, ale w liczbie 2020 czuję jakąś siłę i nową energię. Mam potrzebę dalszego rozwoju, zmian i determinację, żeby zmieniać wokół siebie świat na lepsze. Człowiek potrzebuje nadziei i energii, więc czas powitać 2020 i zapisać jego karty jak najlepiej.

            I tak naprawdę jednego sobie życzę na przyszłość, by jak najdłużej piec ciasteczka, opadać z sił podczas przygotowań do rodzinnych świąt, jak najdłużej mieć puste miejsce przy stole tylko dla zgubionego wędrowca i jak najdłużej nie śpiewać „Kolędy dla nieobecnych”, choć jest bardzo piękna…

No Comments Found

Leave a Reply