Almanach Prowincjonalny Przemyślnik

Słowa

Ten tekst roboczo nazywał się Almanach podejście drugie… Czuję się, jakbym w trakcie tego roku utraciła całkowicie zdolność pisania, jakbym straciła instynkt i wyczucie. Boję się, że napiszę za dużo i wielokrotnie napisałam za dużo. Później znowu, jak choćby teraz, boję się, że napiszę za mało. Bo w obliczu śmierci słowa zawsze są za małe, nieodpowiednie i nie wyrażają tego, co dzieje się w ciele, w sercu, w duszy. Nie oddają rozdzierającego bólu i uczucia na granicy obłędu.

Przez ten rok wszystko w moim życiu i we mnie zdominowała moja osobista tragedia. Śmierć mojej Mamusi. I tu zaczyna się moje rozdarcie. Najpierw fizyczne uczucie, jakbym sama miała umrzeć, somatyczne objawy bólu, uczucie, jakby miało pęknąć serce. Pamiętam z tego czasu powtarzane ciągle pytania: „Jak ja mam żyć? I wciąż powtarzane zdania: „Ja tego nie wytrzymam”, „Ja tego nie przeżyję”. Naprawdę tak czułam. Uświadomiłam sobie, że powiedzenie o pęknięciu serca może być prawdziwe. Uczucie rozpaczy, spadania w dół, kompletnego rozbicia…i znowu za mało słów, by to opisać.

Czuję się znowu jak ślimak, który wyciągnął czułki i powoli ciągnie swój domek do przodu. I wystarczy próba pisania, by się poddać, schować do skorupy i zatrzymać, przeczekać, na razie stać ze swoim domem na plecach w miejscu. Domu przecież nie odłożę na kołku, nie zawieszę jego działalności, swojego życia też nie zatrzymam do czasu, aż pozbieram się ze swojej traumy, aż poradzę sobie z żałobą. Zresztą to, że świat nadal istnieje, że się nie zatrzymał, że toczy się codzienne życie jest jednym z najwcześniejszych policzków, który dostaje się po śmierci bliskiej osoby. Jak to, przecież dla mnie świat się zatrzymał, dla mnie świat się skończył, a to wszystko toczy się dalej? Pamiętam, że rodziło to moją wściekłość, że samochody jeżdżą, miasto pulsuje, a ludzie spieszą do swoich zajęć. Dla Ciebie to wszystko się rozmywa, obraz przez oczami zmiękczają łzy i wszystko schodzi na dalszy plan.

Trudność żałoby polega na tym, że jakaś cząstka Ciebie bezpowrotnie umiera i odchodzi z ukochaną osobą, coś w Twoim życiu kończy się na zawsze, a jednocześnie Twoje życie, Twoje role, Twój dom istnieje i żyje, Ty żyjesz. I uczestniczysz w tym, mimo że chciałoby się zasnąć niedźwiedzim snem co najmniej na kilka miesięcy, nie czuć. Nie przestałam nagle być mamą, żoną, córką, pracownikiem… Wtedy zawsze są dwa wyjścia: albo się poddajesz, albo mozolnie powoli ciągniesz swój domek. W reagowaniu na żałobę jest wiele stereotypów. Kiedy ktoś wypełnia swoje role, bo wybrał drugie wyjście mówimy o nim, że jest silny, że sobie radzi… Jak mnie denerwowało to mówienie, że jestem silna, dlatego, że przychodzę do pracy. Co to z siłą miało wspólnego? Przecież to, że ktoś wypełnia swoje podstawowe role pomiędzy tym starając się pozbierać siebie z kawałków nie znaczy, że sobie radzi..

„Mówią
Czas leczy rany
A od Jej śmierci nie płaczę i nie szlocham mniej. 
Rzeczywiście.
Nie krzyczę
Wcześniej krzyczałam.
Czas leczy rany.”

Wykonywanie powtarzalnych, życiowych czynności nie jest „radzeniem” czy „poradzeniem” sobie z żałobą. Jest po prostu walką o przetrwanie. Przeżywaniem krok po kroku, dnia za dniem. To jest chyba jedyna recepta. Po prostu przeżyć dzień za dniem. Nie ma w small talku przestrzeni na odpowiedzenie więcej. Więc umówmy się, kiedy ktoś pyta „I jak tam? Już dobrze?”, odpowiadam machinalnie, sztampowo, nie ma przestrzeni na więcej, na wszystko to, co pod powiekami. Chciałoby się opowiedzieć rzekę, ale to nie ten moment, nie to miejsce. I tu wracam do początku. Tę rzekę umożliwia pisanie, choć słowa są niewystarczające i za małe do nazywania.

Mimo to od samego początku bardzo szybko sięgnęłam po słowa i zaczęłam pisać. Natychmiast sięgnęłam też po muzykę. Już 29.10.2020 pojawiła się we mnie melodia i powstała piosenka, kilka dni później powstał do niej praktycznie cały tekst. W lutym 2021 roku nagraliśmy w Krakowie w studiu u Adama roboczy zarys. Okazało się, że muzyką, tekstem piosenki i pisanymi słowami pozwalam sobie docierać do rany i do dna tego bólu, rozpaczy. Postanowiłam też żegnać się filmem o mojej Mamie, który zaczęliśmy robić z Adrianem Szczypińskim. Każda z tych rzeczy ma niedokończone wątki, jest zawieszona, niedokończona. Okazały się one za trudne. Tak jak trudne jest dla mnie oglądanie zdjęć, szczególnie z ostatnich wspólnych wydarzeń, Komunii Św. syna i 40-lecia salonu Rodziców. Nie potrafię przebrnąć przez wszystkie, nie potrafię ich wybrać. Boli za bardzo. Tworzenie filmu to słuchanie historii, które powodują, że ja znowu spadam.

Z piosenką czekam cierpliwie na Adama, producenta muzycznego, aż zaczniemy nagrania. Nie naciskałam, bo i tak w tym czasie nie byłabym w stanie tego nagrać. Tekstów powstało bardzo wiele. Ciekawe, że pod wpływem tego zdarzenia wróciłam do wierszy i kilka napisałam. Dziś już wiem, dlaczego nie dokańczam tych wszystkich rzeczy, bo to oznacza zbliżenie się do dna, doświadczenie go i opisanie, a to bardzo boli. Podświadomie zapisuję skrawki, a później… później prawda jest taka, że płaczę i przestaję pisać, tworzyć. Zaczynam też różne wątki, wiele z nich jest rozmową, jedne są pożegnaniem, inne wspomnieniami, jeszcze inne spisywaniem rzeki dzieciństwa. Żegnam się kawałek po kawałku. To jest rana, która się nie goi. I niestety czas nie leczy ran, to największa bzdura.

Słowa, które piszę, a także słowa i opisywanie tego, jak ktoś przechodzi cierpienie i tragedię mi pomagają, dają pewien rodzaj ulgi, poczucie, że nie jestem sama, że nie zwariowałam, że są inni, którzy czują podobnie i opisują podobne reakcje. Chyba dlatego też nie chcę zostawiać tego tylko dla siebie. Jestem na grupie dla osób w żałobie. Nie piszę tam, ale czytam. Czytam słowa, które przynoszą mi ulgę. Czyli to właśnie słowa mają tę moc. Słowa wypowiedziane, słowa napisane, słowa piosenki. Dziś już wiem, że one mogą być niedoskonałe, urwane w pół zdania, nieskładne, za krótkie, ale przybliżają do oswajania bólu i są kolejnym krokiem w procesie pożegnania i żałoby. Tak, pisanie pomaga. Kiedy trzeba coś nazwać, przyznać przed sobą.

Jedną z wielu wiadomości ze słowami wsparcia, które bardzo zapadły mi w pamięć, dostałam od A. dzień przed pogrzebem: „Marzenko, życzę Ci żebyś zdołała znaleźć dno tej najczarniejszej rozpaczy i się od niego powoli odbijać ku górze… Dla siebie, dla swoich chłopaków, dla Taty… Za trudne to wszystko. Ale masz w sobie tę siłę”. Są anioły wśród nas. Od tego momentu jeszcze bardzo, bardzo długo spadałam w dół. Później już mi się wydawało, że znalazłam to dno, ale tak nie było. W maju, czerwcu i lipcu 2021 roku przechodziłam znowu najtrudniejsze momenty. Nie przeszłabym tego czasu bez pomocy specjalistów. Przyszedł moment, że łzy i ból dławiły, pokonywały i poczułam, że nie zrobię już ani jednego kroku naprzód.

Jednym z pomysłów na wybaczenie sobie, przeproszenie i pożegnanie był list do Mamy i później list od niej do mnie. List do Mamy napisałam w Kołobrzegu po tym jak przez 8 lat jeździłyśmy tam razem i był to nasz rodzinny rytuał… Schowałam go do butelki i przy pochmurnej, wietrznej pogodzie oddającej to jak się czułam, wrzuciłam na końcu mola do morza. Cały ten pobyt był żegnaniem się. Dziś po wielu miesiącach wiem, że wiele kilometrów dalej i jakiś czas później ktoś znalazł ten list, wyrzucony na dzikiej plaży. Pamiętam jak postanowiłam, że jeśli ktoś znajdzie ten list będzie to znak od Mamy. Nie wierzyłam, uważałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Znalazła go wrażliwa osoba, mężczyzna, który podzielił się ze mną wyjątkowymi, osobistymi słowami. To nie jest przypadek. Wciąż czekam na list od Mamy…

Mam nadzieję, również mierząc się ze słowami, piosenką i filmem, że będę się odbijać. Mocno brzmią mi też w głowie słowa R.: „Co mógłbym napisać i tak będzie za mało… Ty wiesz… Będzie Ci ciężko i wcale nie minie ta tęsknota tak szybko, jak niektórzy mówią, ale miej pociechę z jednego i Ty wiesz to najlepiej. Twoja Mama była wspaniałą kobietą, to jej zawdzięczasz to jak piękną, mądrą i wrażliwą kobietą jesteś, to dokąd doszłaś, ile osiągnęłaś. I w tej świadomości szukaj pociechy. Każdego dnia, kiedy spojrzysz w lustro i zobaczysz w nim trochę swojej Mamy, uśmiechnij się do siebie, uśmiechnij się niej”.

Mimo wsparcia i wielu bliskich osób wokół, które rozumiały, bardzo szybko, bo już w grudniu 2020 roku przyszedł moment, kiedy dotarło do mnie, że tak naprawdę nikt nie może mi pomóc. Nikt nie będzie czuł tego, co ja i nie przeżyje za mnie bólu, nie wypłacze łez. Myślę, że w żałobie tak naprawdę jesteś sam, to samotna podróżą w głąb siebie, a jednocześnie taka, że czasami trzeba wiele z siebie wyrzucić i pokazać na zewnątrz. Każdy przeżywa żałobę inaczej i ma do tego prawo. I nawet, jeżeli bardzo tego nie chce, nie może jej uniknąć, uciec od niej i jej nie przejść. Nie chcemy tego przyznać, bo chcemy się rano obudzić i chcemy, żeby się okazało, że to nieprawda.

Żałoba to nie praca. To rana, która się nie zabliźnia. Książki. Książki są mądre. Mówią, że celem żałoby jest docenienie czasu, który był nam dany, docenianie wszystkiego, co razem przeżyliśmy, co daliśmy sobie nawzajem, co dzięki sobie ociągnęliśmy. Uważnie słucham przyjaciół, osób bliskich, wrażliwych, empatycznych, mądrych. G. określiła to tak, jak naprawdę czuję. Ja już wiem, że nigdy się z tym nie pogodzę. W przypadku żałoby, depresji, uzależnienia… Świadomość czy smutek zostaje z Tobą na zawsze. On się nigdy nie kończy… Smutek większy lub mniejszy zostaje z Tobą na zawsze. Po prosty z nim żyjesz. Uczysz się żyć na nowo.

Chłonę wszystkie wątki związane z utratą bliskiej osoby i radzeniem sobie z bólem z filmów, seriali, książek. Dają ulgę. W serialu „New Amsterdam” padają słowa do Maxa- lekarza, ordynatora szpitala, który stracił żonę: „Każda kultura mówi, jak przetrwać żałobę, niektórzy budują kapliczki, rozdzierają ubrania, tańczą na ulicy, każdy coś robi. Poza Tobą, martwię się”. Max odpowiada: „Myślisz, że nie potrzebuję żałoby i że nie chcę krzyczeć wchodząc do szpitala? A potem widzę Lunę, muszę ją przewinąć, nakarmić, jeśli pozwolę sobie na żałobę, zatracę się. Nigdy nie wrócę. Tylko ja jej zostałem”.

Koledzy ze szpitala mówią później o Maksie: -„Chodzi jak Maks, mówi jak on, ale…”, -”Wiem, ale nie rozpacza. Też tak myślałem, ale się myliłem. Maks przeżywa żałobę po swojemu. Nawet jeśli o tym nie wie.” Okazywanie uczuć, bólu, rozpaczanie dla mnie było i jest moją codziennością. Mnie ból i płacz dociskał tak bardzo, że nie mogłam oddychać. Każdy przeżywa żałobę po swojemu, ale to proces. Ktoś, kto tego nie przeżył, po prostu nie jest Cię w stanie zrozumieć. A nawet jeśli ktoś to przeżył, to mógł reagować inaczej, albo mieć inną więź. Im bardziej się kocha, tym bardziej boli. Mimo to nie żałuję.

Po to są słowa. Byś mógł sobie radzić i robić kolejne kroki, mimo że wiele osób Cię nie rozumie, zakłada „że sobie radzisz” i że temat jest zamknięty.

„W moim nieszczęściu mam to szczęście, że....
otoczyli mnie ludzie plastry. 
Ludzie o dużej wrażliwości. 
Ludzie, którzy pozwolili mi (i pozwalają) płakać. 

Ludzie, którzy płakali ze mną, mimo że
mogli nie rozumieć tego bólu.
Tajemnica śmierci i bólu jest nieodkryta 
dopóki się jej nie doświadcza.

Ludzi, którzy nie pytali po kilku miesiącach: 
-”Co się stało, dlaczego płaczesz?”, tylko podawali mi chusteczkę. 
Wiedzieli dlaczego.

Ludzie, którzy wiedzą co znaczy, kiedy jestem bez makijażu. 

Ludzie, którzy mi nic nie obiecali i nic nie tłumaczyli.

Różni ludzie.

Słowa mają moc”.

Wy wiecie.

Sminiu Moja, Mamusiu. Bardzo zależało Ci, żebym pisała do Almanachu. Na równi z najważniejszymi sprawami mojego życia. Od mojego ostatniego wpisu dzielą mnie lata świetlne i bardzo chciałabym wrócić tam, gdzie skończyłam, ale nie jest to już możliwe…Tam byłaś Ty, było- mogę powiedzieć- naprawdę szczęśliwe, „beztroskie” dzieciństwo i życie, choć jak każde niepozbawione wyzwań i problemów, głównie później zawodowych czy zdrowotnych Was, moich najbliższych. Jednak zapytana wtedy, czy jestem szczęśliwa, zawsze odpowiadałam, że tak. Że nie potrzebuję już niczego więcej, a wszystko co mam sprawia, że jestem szczęśliwa, że jestem wręcz szczęściarą. Przy czym „mam” nie oznaczało dóbr materialnych, ale oznaczało Rodzinę- Męża, Dzieci, Rodziców, Przyjaciół. Ten najważniejszy trzon naszego życia, wokół którego cała reszta krąży i układa się, a jeżeli cokolwiek się sypie to „dąb miłości” podtrzymuje wszystko i nadaje mu sens.

Oddałabym wszystko, żeby tam wrócić. I wrócić tu z każdym innym tematem i słowami, tylko nie tym… Ale jestem.

Zawsze powtarzałam, że wszystko co mam, kim jestem, moje wartości zawdzięczam moim Rodzicom, i znacznie więcej. Cieszę, że im to mówiłam osobiście, pisałam w listach i kartkach, mówiłam w wywiadach, a ostatnio miałam okazję powiedzieć to ze sceny RCK po otrzymaniu zaszczytnego Medalu im ks. Prałata Stefana Pieczki Unitas in Veritate Jedność w Prawdzie w listopadzie 2019 roku. Byłaś wtedy na widowni. Byłaś dumna! To dziś dla mnie pocieszenie. Kiedy tak wiele się otrzymało i wyrosło się z takich rodziców i domu, po prostu dążyłam w życiu do tego, żebyś była ze mnie dumna. I kilka razy mi się to udało. Słowa mają moc, dziś trzymam i pamiętam jak talizman Twoje słowa, które mi mówiłaś, które mi pisałaś, a tych jest bardzo wiele. I są to słowa fundamentalne, życiowe, drogowskazy na całe życie, sprowadzające na dobrą drogę.

Jeszcze nie potrafię. Jeszcze nie umiem się uśmiechać do swojego odbicia w lustrze. Ale chcę w nim widzieć trochę Ciebie, kiedyś uśmiechnąć do siebie, do Ciebie.

Do tego czasu…

Ile jeszcze motyli do mnie przyleci, ile jeszcze znajdę piór, ile niesamowitych chmur ułoży się w znaki i kształty, ile zachodów słońca zachwyci i wzruszy mnie do łez? Ile jeszcze będzie snów z Tobą, gdy Cię przytulam, które niestety okazują się być tylko snami…?

To teraz nasz język. Teraz tak się ze mną kontaktujesz, wołasz mnie, mówisz do mnie, dajesz mi znać.

Nie wiem.

„Jasne, że wrócę.
Jasne, że będę 
Pójdziemy na łąkę.

Pod balkonem na kocu
będę słyszeć Twój głos.
Pójdziemy zbierać maliny w lesie
wśród łanów zbóż.

I ten jeden raz przez pola zebrać chwasty.
Nie ma zbóż bez chwastów, 
a bez zbóż nie ma chleba.

Ziarno od plew.
Zawsze to samo.

Jasne, że wrócę.”

Póki to się stanie… „Wciąż. Tu. Jesteśmy.” To mocne zdanie przeczytałam w książce psycholog Ewy Wojdyłło „Żal po stracie”. Chociażby po to by dokończyć… słowa.

Almanach Prowincjonalny, nr 34, 20.11.2021 roku, RCK

No Comments Found

Leave a Reply