Almanach Prowincjonalny Przemyślnik

Katharsis

Katharsis. Tekst pochodzi z Almanachu Prowincjonalnego nr 13 z 2011 roku. Ostatni tekst również był o muzyce, ale już inny. Niby też marzec, ale różnica 6 lat. Ja inna, w zupełnie innym miejscu zawodowym i osobistym, starsza, mądrzejsza, bardziej zajęta, ale w sercu podobnie. Katharsis napisałam w marcu 2011 roku kiedy przygotowywałam się na przyjazd moich przyjaciółek, to było moje pierwsze rozliczenie się z tzw. nie zrobieniem kariery, było to jeszcze przed debiutancką płytą. Po raz drugi zostałam mamą, mój syn miał wtedy 2 miesiące. Ten temat ewoluował we mnie, ale w pewnym sensie pozostał i zawsze pozostanie taki sam. Niezmienne pozostały też przyjaciółki, choć odległość i czas nas nie oszczędzały. Dziś bogatsza o doświadczenia wiem, że żalu nie można pielęgnować. A przede wszystkim wiem, że ludzie mają większe tragedie i straty, których wspomnienie powoduje, że automatycznie płaczą, łzy po prostu same lecą- utracone relacje, miłości, więzi rodzinne… Ale ponieważ każdy ma swoje katharsis, posłuchajcie mojego.

To będzie najbardziej osobisty i intymny tekst jaki kiedykolwiek napisałam dla czyichś oczu. Te słowa ze mnie same płyną, nie zatrzymuję ich, tylko pozwalam im mówić. Przyjazd przyjaciółek ze studiów stał się dla mnie okazją do wspomnień, do rozliczenia, do odpowiedzi na pytanie co zostało z naszych marzeń, gdzie jesteśmy dziś, a gdzie planowałyśmy być w 2003 roku, kiedy kończyłyśmy studia.

W moim życiu nie ma przypadków, nawet piosenki w radiu pojawiają się jak przeznaczenie. 26 to data dla mnie szczególna, bardzo wiele rzeczy 26 się działo. 26 ślub, obrona pracy magisterskiej, 26 stycznia eliminacje do “Szansy na sukces”, 26 lutego nagranie odcinka i moja pierwsza wygrana czegokolwiek w życiu. Ten ostatni moment zapala w moim sercu żar i światło, które jak się dziś okazuje nie chce zgasnąć. Właśnie spostrzegłam, że przyjazd dziewczyn też miał miejsce 26. Dzień wcześniej wieczorem wracam do domu, zaczynam czuć, że nie tylko przygotowywuję się na odwiedziny gości, ale przede wszystkim na rozmowę i na nieuchronne spojrzenie wstecz. I w tym momencie z radia słyszę słowa piosenki zespołu Yugopolis i Marka Piekarczyka: “Czy pamiętasz jeszcze siebie z naszych dawnych lat, gdy młodszy był świat? Czy pamiętasz o marzeniach, te rozmowy aż do świtu, chwile gdy życie miało smak? Powiedz co się z Tobą stało, gdzie ten jasny blask, który w Twoich oczach lśnił? Czyżby z dawnych marzeń okrutnie zakpił czas i już nie wierzysz w prawie nic? Może właśnie przyszła chwila, by rozmawiać z sobą częściej bez kłamstw, rozdrapywania ran? Może to nie wszystko jeszcze, może nie za późno będzie, by wreszcie stracony złapać czas”…Nie ma w moim życiu przypadków, jest tylko przeznaczenie. Nie potrafiłam zatrzymać łez…

Napiszę to bardzo prosto. Poczułam, że ten facet zachrypniętym głosem śpiewa właśnie do mnie. Moje muzyczne marzenia się nie spełniły i jest to dla mnie źródło wewnętrznego żalu i poczucia niespełnienia, który wiem, że będę czuła już zawsze. To uczucie schowane bardzo głęboko zawsze tam jest, a gdy pojawia się na powierzchni zawsze wypływa ze łzami. To nigdy się nie kończy. Boli przyznanie tego przed sobą, boli powiedzenie tego głośno, bliskim, boli napisanie tego Wam, a jednocześnie dojrzałam do tego, by to zrobić. Problem tylko w tym, że to uczucie straty będę czuła do końca życia, nie niweluje go poczucie szczęścia i spełnienia w innych dziedzinach życia. W związku z tym pojawiają się czasami dwie okrutne myśli. Jedna, że wolałabym w ogóle niczego nie wygrać i wolałabym, żeby ta nadzieja nigdy się nie obudziła i nie została obudzona przez różne propozycje i rozwój wypadków, a jednocześnie druga, że to jedne z najszczęśliwszych chwil w moim życiu, piękne przeżycie i mimo wszystko piękne wspomnienia, choć nie chciałam, żeby to były tylko wspomnienia. I najdziwniejsze jest to, że nawet nie mam do nikogo pretensji, tylko po prostu żal że tak się to potoczyło. Mimo bardzo wielu podejmowanych prób moje starania nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, a przecież w życiu w tym czasie pojawiło się miejsce na coś fundamentalnego: Miłość, Rodzinę i Macierzyństwo. One oczywiście nie przekreślają kariery, mogą biec drugim torem, ale ja wiedziałam, że to jest dla mnie tak ważne, że nie postawię wszystkiego na jedną kartę i chociażby nie wyjadę z Raciborza. Dziś z perspektywy czasu zrobiłabym tak ponownie, nawet znając obecny scenariusz. Bo przecież Rodzina i Macierzyństwo nie są winne temu, że tak się stało. Oczywiście okres wychowywania dziecka to duże wyzwanie, któremu trzeba poświęcić czas, ale nie tłumaczę swojego niepowodzenia faktem, że postawiłam na rodzinę. Przede wszystkim dziś muszę szczerze i otwarcie powiedzieć, że bez rodziny czułabym się dużo bardziej nieszczęśliwa niż teraz bez płyty na koncie i cotygodniowych koncertów. Tak naprawdę bez niej nie mogłabym żyć. Ta sfera jest najważniejsza i najbardziej fundamentalna w moim życiu. Już tak jestem skonstruowana i choć miłość do muzyki to też miłość, to jednak Moi Mężczyźni to największy sens mojego życia, źródło mojej siły, moja przystań, poczucie szczęścia. Dopiero teraz czuję się w pełni kobietą, człowiekiem w intensywności wszystkich uczuć i doświadczeń. Niestety moje marzenia zawodowe muzyczne nie dołączyły do tego. Nie jestem z tego powodu nieszczęśliwa, mam natomiast to uwierające uczucie, taką szpilkę, która boli w sercu od czasu do czasu, choć długo sama przed sobą bałam się do tego przyznać. To ukłucie czasami nie powala mi słuchać swobodnie muzyki, bo jej słuchanie mnie boli, że to nie ja jestem po tamtej stronie. Bardzo chcę się od tego uwolnić.

Kiedy czytam dziś maile od ludzi, komentarze na mojej stronie czy pod koncertowymi plikami video na YouTube nie mogę uwierzyć, że to o mnie i chce mi się wtedy płakać, bo nie umiem jednym zdaniem odpowiedzieć na pytania tych ludzi: Dlaczego? Jak to możliwe? Gdzieś są Ci, którzy to piszą, którzy gdzieś mnie znaleźli i zatrzymali się przy mnie, ale jest to dla mnie tak odległe, że aż trudno mi w to uwierzyć. Mam coś takiego dziwnego teraz w sobie, że uważam, że nie zasługuję na tak wiele pozytywnych słów, które czytam o sobie w Internecie. W tym pojawiają się też słowa krytyczne i może one są odpowiedzią na pytanie dlaczego? Może to repertuar, może image, a może są one dowodem tylko na to, że budzę skrajne oceny i emocje i że zawsze jest to kwestia gustu.

Ktoś powie- marzenia można mieć zawsze, one napędzają, są nieszkodliwe, ale przecież nie mogą się stać mrzonkami, że w jakiejś niewytłumaczalnej odległej przyszłości się spełnią. Kariera to nie książę na białym koniu. Jednocześnie chcę podkreślić, że w moich marzeniach nigdy nie zależało mi na tym, żeby zrobić tzw. karierę w sensie dzisiejszych celebrytów, chodziło o to, by móc śpiewać dla swojej publiczności, przekazywać emocje, przeżywać z nimi interakcję. To nie udało się w takim zakresie, jak chciałam. Staram się o obiektywną ocenę, ale nie mogę w nieskończoność czekać, szarpać się, próbować walić głową w mur, bo bardzo mnie to spala, męczy i potęguje ten żal. Muszę w końcu odpuścić i przyznać, że to już przeszłość i nie stało się tak jak chciałam. Jest mi to potrzebne dla wewnętrznego spokoju i oczyszczenia. Jednocześnie gdy podziwiam historię Susan Boyle myślę sobie cicho, że może w którejś edycji programów muzycznych spróbuję już bez ciśnienia przypomnieć sobie moje marzenia? Oczywiście muzyka nie przestaje istnieć, nie przestaję całkowicie śpiewać, ale muszę wewnętrznie pożegnać marzenia o światłach dużej sceny.

Wieczór 26 marca dobiega końca. 2003 rok otworzył nam wiele drzwi, ale dziś inne rzeczy są dla nas równie ważne. Promienna Gosia pracuje na wizji, ale nie w takim charakterze jak zawsze marzyła, jest coraz gorzej. W 2003 roku wygrała casting na prezenterkę, to co było dobre wtedy dziś nie wystarcza. Jednocześnie wkracza na drogę założenia rodziny, w sposób naturalny ta dziedzina staje się dla niej ważna. Kaśka w urzędzie ma poczucie, że może znacznie więcej. Sytuacja rodzinno-kredytowa sprawia jednak, że na razie nie zaryzykuje wzięcia sprawy w swoje ręce. Ja czuję podobnie jak one…

Choć rozliczenie przeszłości przynosi takie automatyczne łzy, które przypominają, jakie to było dla mnie ważne i nigdy nie przestanie być to jednak przypominam sobie wiersz zadedykowany mi kiedyś przez Panią Elę: “To nie było wszystko” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Na przekór temu co napisałam nigdy się od tego nie uwolnię i skrawek nadziei zawsze tradycyjnie już we mnie pozostanie. “Nie, to nie było wszystko moi drodzy. Jeszcze Wam więcej pokażę. To były tylko fiołki, stokrotki przy drodze…Nie widzicie po mojej twarzy? Jeszcze mi z serca wyrośnie kwiat dziki, nieznany w żadnym języku- o płatkach ze słońca, o słupkach z muzyki, z zapachem podobnym do krzyku”.

1 Comment

  • Iza

    A ja Ci napisze, ze cieszę się że nie wyjechalas z Raciborza i ze Twoja płyta jest cudna, często jej słucham w aucie. Daje mi siłę.

    Reply

Leave a Reply